środa, 16 grudnia 2015

Przyjaciel cz.2


Oczami Mateusza:

Strasznie źle się czuję. Wczoraj miałem chwile, więc napisałem do Charlotte, że jestem w szpitalu. Wolałabym jej tego nie mówić bo wiem, że będzie się martwić, ale bez tego byłoby jeszcze gorzej, w końcu obiecałem jej, że będę jej o wszystkim mówić. Spytała mnie o moje nazwisko, powiedziałem jej je, następnie spytała się prawie natychmiastowo jak się nazywa szpital i na jakiej ulicy się znajduje. Zaskoczyło mnie to pytanie, lecz po chwili mi to wytłumaczyła i podałem jej adres. Zdążyłem powiedzieć jeszcze tylko by się nie martwiła i musiałem skończyć rozmowę. Zrobiło mi się smutno, znów kolejny tydzień minie samotnie. Od kiedy zakończyłem rozmowę minęła może minuta i zasnąłem. Obudziłem się jakoś po 15 następnego dnia, kilkanaście minut później usłyszałem pukanie do drzwi. Powiedziałem 'proszę', lecz cicho bo tylko na tyle głos mi pozwolił. Drzwi zaczęły się otwierać, zobaczyłem dziewczynę. Skądś ja kojarzyłem, ale w pierwszej sekundzie nie mogłem sobie przypomnieć. Dziewczyna ta ledwo weszła do pokoju, spojrzała na mnie i ... opadła na kolana, na ziemie. Głowę miała skierowana w dół, ale mimo to zauważyłem łzy. Płakała. Wtedy pomyślałem, że to może być ona. Kto inny by się tak przejął widząc chłopaka przypiętego do kroplówki.

-Char. To ty?- Zapytałem chcąc mieć pewność. - Nie, to nie może być prawda - sam sobie odpowiedziałem. Wiedziałem jak ma tutaj daleko i co zrobią jej za to rodzice.

W chwili kiedy mi odpowiedziała podniosła głowę do góry. Byłem już całkowicie pewny. To ONA. Lecz ku mojemu zdziwieniu odpowiedziała...


                                 ************************************************
             

Podniosłam głowę by mu odpowiedzieć i poznałam po jego twarzy, że mnie poznał.

-Może i niemożliwe, ale jednak prawdziwe.- odpowiedziałam, otarłam łzy i podeszłam bliżej do jego łóżka. Usiadłam na krześle, a Mati zapytał mnie.

- Jak ty? A z resztą, czemu tu jesteś? Przecież rodzice cię za to zabiją.

-Wiem. Ale nie mogłam siedzieć w domu, kiedy ty tu sam w szpitalu leżysz tyle czasu. Bałam się co z tobą i już nie wytrzymałam, wiec przyjechałam. Też jak się cały tydzień nie odzywałeś miałam doła, za co mi się obywało, ale to nie ważne. Nie raz przepraszałam Cię za to, że mniej przy tobie nie ma, kiedy tego potrzebujesz. Teraz jestem. - powiedziałam z lekkim uśmiechem na twarzy, nie zorientowałam się nawet, kiedy łzy zaczęły same płynąć.

- Nie płacz proszę- powiedział i ręką wytarł łzy spływające po policzkach.

Miałam ochotę go uściskać, ale nie wiedziałam jak na to zareaguje. To w końcu nasze pierwsze spotkanie ja żywo. Po pozbyciu się łez przytulił mnie mówiąc, żebym się uspokoiła. Po paru sekundach coś poczułam. Mati płakał. Wiedziałam to, podpowiadał mi to mój zmysł, a po kilku sekundach poczułam jego spięte mięśnie oraz spadające łzy na moim ramieniu. Przytuliłam go mocniej, mówiąc, że to nie sen. Naprawdę tu jestem, dla niego.

- Wszystko będzie dobrze, tylko nie płacz. Proszę...  

Koniec końców skończyło się tym, że sama go pocieszałam. Jak już trochę się uspokoił, wypuścił mnie z uścisku, ale ja cały czas go przytulam... Nie protestował ani nic o tym nie mówił. A ja nie chciałam, żeby to się tak szybko skończyło, bałam się również tego, że jeśli go puszczę, stracę go.

Puściłam go i nastała niezręcznie cisza. Przerwał ja zaczynając rozmowę. Rozmawialiśmy, aż wyszedł temat mojego przyjazdu. Nigdy go nie okłamałam, nie zrobiłam tego i tym razem. Powiedziałam, że przyjechałam i tyle, nie mam gdzie się zatrzymać ani nic. Odpowiedział, że może uda mu się coś załatwić. Zaraz potem wróciliśmy do innego tematu, rozmawialiśmy do momentu, aż przyszła pielęgniarka. Wtem Mati poprosił mnie bym na chwile wyszła. Po kilku minutach zostałam zaproszona z powrotem,  Mateusz miał dla mnie dobra wiadomość...


                                ************************************************


- Mówiłaś, że nie masz gdzie zostać, więc poprosiłem pielęgniarkę byś mogła zostać tutaj i zgodziła się. -powiedział lekko się uśmiechając

- Wiesz, że nie musiałeś. Gdzieś bym poszła... Ale dziękuje Ci.

Na dźwięk słów dziękuję uśmiechnął się trochę bardziej, co mnie również ucieszyło. Kiedy on się cieszył ja również, kiedy płakał ja też płakałam. Wytworzyła się między nami wieź. Nie wiem czy tylko ja ją odczuwałam, ale dla mnie była ona bardzo silna. Wróciłam na miejsce i tak przegadaliśmy jeszcze kilka godzin, aż Mati poczuł się senny. Zostałam z nim by przy nim czuwać, widzieć, że śpi spokojnie i nic mu tego snu nie zakłóci. Że jego klatka piersiowa unosi się do góry i opada bez żadnego oporu. Spokojnym, wolnym tempem. Wsłuchiwałam się w jego oddech i obserwowałam ruchy klatki, kładąc głowę obok jego ramienia. Obserwowałam tak chwile, aż jego oddech przyspieszył, a ręka zaczęła się trząść. Odruchowo, lecz niepewnie położyłam swoją dłoń na jego i delikatnie ścisnęłam. Po upływie paru sekund jego oddech się uspokoił i wszystko wróciło do normy. Nie zabieram ręki jeszcze przez moment, nie chcąc ryzykować powtórki. Ponownie wsłuchałam się w jego oddech i obserwowałam spokojne ruchy klatki piersiowej. Nie wiem kiedy zasnęłam. Jego oddech mnie uspokajał i usypiał.


                                ************************************************


-Zasnąłem. Ciekawe, która godzina, a z reszta... Czy Char już śpi? - pomyślałem.

Dopiero po chwili kiedy odzyskałem świadomość, przypomniałem sobie, że coś lub ktoś cały czas trzyma moja dłoń. Spojrzałem na nią i zauważyłem, że to Charlotte ją trzyma. Mało tego zasnęła z głową bok mojej ręki. Cały czas, nawet śpiąc trzymała moja dłoń. TO SŁODKIE - POMYŚLAŁEM. Wolna ręką zacząłem delikatnie głaskać ją po głowie, by jej nie obudzić, cicho dziękując, za to, że jest...

sobota, 14 listopada 2015

Przyjaciel cz.1

Wczorajszego dnia dostałam wiadomość od mojego przyjaciela.

Napisał mi, że jest w szpitalu pod kroplówką, a on sam nie wie co mu jest. Wie tylko, że będzie tam jeszcze przez jakiś czas. Kiedy się o tym dowiedziałam, przeraziłam się. Dlaczego jest w szpitalu!? Co mu jest?! Masa pytań zaprzątała mi głowę w tamtym momencie. Pośród tych wszystkich pytań nasunęła się jedna myśl. Muszę mu jakoś pomóc, być przy nim. Wiedziałam, że będę mieć wielkie kłopoty, ale nie mogłam tego tak zostawić. Musze przy nim być, choćby nie wiem co. W przeciągu paru sekund ułożyłam prosty zarys planu. Pierwsze co to dane osobowe i adres szpitala. Więc póki jeszcze był spytałam o jego pełne imię i nazwisko. Wiem, że nazwa się Mateusz, ale nazwisko będzie mi potrzebne w recepcji. Po chwili odpisał mi że nazywa się Mateusz Nora. Spytałam jeszcze o nazwę szpitala i jego adres. Zdziwił się po co mi ta informacja, ale koniec końców mi powiedział. Był to szpital Uniwersytecki na ulicy Nowogrodzkiej. Wszystkie te dane zapamiętałam, ale w razie czego zapisałam je na kartce by nie zapomnieć. Zdążyłam dowiedzieć się tylko tyle bo kilka sekund po napisaniu nazwy szpitala i tego bym się nie martwiła, zniknął. Dobrze, że zdążyłam zebrać wszystkie potrzebne informacje – pomyślałam. Zaczęłam rozbudowywać zarys planu.

Po pierwsze, wiem, że rodzice mnie za to zabija. Lepiej nie wracać wcale.
Codziennie awantury, szarpaniny,... Psychika mi już dawno siadła. Nie miałam nikogo. Byłam z tym wszystkim sama. Każdy z kim próbowałam się zakolegować już na samym początku wbijał mi nóż w plecy. Więc odpuściłam to sobie. Pomyłka, nie byłam tak do końca sama. Była ze mną samotność. Ale miałam już jej serdecznie dość, już jej nie wytrzymywałam. Wtedy pojawił się ON. Rozumiał mnie, bo sam miał bardzo podobna sytuację. Rozumieliśmy się bez słów. Zupełnie jakby jedno siedziało w głowie drugiego. Przez to właśnie wiem, że nie kłamał. Tylko taka osoba, która przeszła podobne lub takie same sytuacje potrafi zrozumieć taka osobę jak mnie bez słów. I tu właśnie tak było.

Ale wracając. Plan miałam już prawie gotowy. Spakować do plecaka pieniądze, kartę z adresem, legitymację, coś na ząb i wodę. Nastawiłam budzik na 4.30 na jutro. O 6 miałam mieć autobus do Poznania, następny byłby dopiero na następny dzień. Trochę się bałam jak się odnajdę w mieście w którym nie byłam, a tym bardziej jak dotrę na miejsce skąd mogłabym wsiąść w bus do Bydgoszczy. Ale to nie czas na przejmowanie się takimi głupotami. Jeszcze tego samego dnia wzięłam prysznic i położyłam się spać. Następnego dnia wstałam jak zaplanowałam. Budzik obudził mnie punktualnie i całe szczęście tylko mnie. Podczas gdy "rodzice" smacznie spali poszłam się umyć, przebrać, dopakować kilka najpotrzebniejszych rzeczy zachowując przy tym pełna ciszę by nikogo nie zbudzić. Wróciłam się tylko do pokoju po torbę z rzeczami, oraz kurtkę i buty. Spojrzałam na zegarek 5.20. Zdążę pomyślałam. Zarzuciłam torbę na ramię, a obuwie i kurtkę wzięłam w rękę. Nie mogłam ubrać się całościowo w domu bo ryzykowałabym tym, że ktoś może się obudzić w każdej chwili. Wyszłam, wyjęłam z torby klucze i zamknęłam drzwi. Ubrałam szybko buty następnie pobiegłam w stronę windy. Ta przyjechała w parę sekund. Podczas jazdy windą ubrałam się do końca. Wyjęłam z torby czapkę, rękawiczki i szalik, bo o tej porze może być bardzo chłodno. Kiedy znalazłam się na dole była godzina 5.30, na piechotę nie zdążę... Zadzwoniłam po taksówkę. Przyjechała w 8 minut. Kierowca starał się ukryć fakt, że dziwi go gdzie dziewczyna w moim wieku wybiera się o tej porze. Podczas całej drogi poza podaniem adresu docelowego nie odzywam się, on również za co byłam wdzięczna. Wolałam unikać rozmowy na ten jakikolwiek inny temat. Ale mniejsza. W 6 minut znalazłam się na miejscu. Wyszłam z taksówki i moim oczom ukazał się jeden jedyny średniej wielkości bus. Podbiegłam do niego upewnić się czy to na pewno aby ten. Wszystko się zgadzało. Nie byłam tam sama. Były jeszcze 3 osoby, które miały ze mną jechać. Do odjazdu zostało jeszcze trochę czasu, więc usiadłam na ławce i czekałam. 5 minut przed odjazdem kierowca wpuścił mnie i pozostałych pasażerów do środka, tam już przeczekaliśmy do 6. Wyjechaliśmy punktualnie. Droga była dość długa i nieubłaganie się ciągnęła. Na miejscu powinnam być o 9.30. Pół drogi przespałam, gdyż obudziłam się w połowie, a potem już zasnąć nie mogłam. Wciąż myślałam jak się czuje Mateusz, dlaczego jak o tym myślę tak mnie boli serce. Po tych moich długich rozmyśleniach dojechaliśmy w końcu na miejsce. Chwilę zajęło mi zanim zorientowałam się gdzie pójść by się czegokolwiek dowiedzieć. Potrzebowałam informacji, nie zajęło mi długo znalezienie jej. Spytam się mężczyzny skąd wyjeżdżają busy i o której będzie najbliższy. Najbliższy bus będzie za 10 minut i odjedzie z przystanku z ulicy Karmelowej - odpowiedział. Powiedział mi również, że aby tam dojść muszę wejść po schodach na górę, tam przejść po pasach przez ulicę, zejść po schodach, za zakrętem skręcić w prawo i będę ma miejscu. Zrobiłam wszystko dokładnie tak jak mi powiedział. Kiedy dotarłam na miejsce zobaczyłam przystanek. Miałam jeszcze 2 minuty w zapasie. Nikogo o dziwo nie było na przystanku, siedziałam tam sama. Siedziałam tak chwile, po czym wyjęłam telefon by dowiedzieć się która godzina. Szlag. Bus miał być 7 minut temu , a wciąż go nie ma. Starałam się sama siebie uspokoić mówiąc, że przecież każdemu zdarza się spóźnić. Ale on już nie przyjechał. Zobaczyłam na rozpiskę, następny dopiero miał być dopiero za 3 godziny!!! To mnie załamało, nie wiedziałam czy gdzieś iść czy czekać bo może ten spóźniony się pojawi. Postanowiłam zaczekać. W tym czasie znów myślałam. Co z nim? Czy jego stan się nie pogorszył? Cały czas się o to bałam. Zastanawiało mnie również to jak to wszystko się odbędzie. No jakby nie patrzeć znaliśmy się tylko z internetu i widzieliśmy tylko swoje zdjęcie. Na myśleniu o wszystkim i o niczym minęły mi te koszmarne 3 godziny. Bus na który czekałam przyjechał punktualnie. Teraz jeszcze tylko 2 godziny jazdy i będę już prawie na miejscu. W czasie podróży coraz bardziej denerwowałam się tą całą sytuacją, aż w końcu dojechałam. Dotarłam do Bydgoszczy. Wysiadłam z busa i natychmiast zadzwoniłam po taksówkę. Po chwili przyjechała i w kilka minut znalazłam się pod szpitalem. Niby wszystko się zgadza... Zapłaciłam i poszłam do recepcji. Tam podałam jego dane, a recepcjonistka podała mi numer pokoju po zapisaniu moich. Jego pokój znajdował się na 3 piętrze. Weszłam do windy by jak najszybciej się tam dostać. Potem wystarczy znaleźć pokój nr 21. Dość szybko mi się to udało.

Na korytarzu przed pokojem nikt nie stał, więc pomyślałam, że jeśli nie ma nikogo tutaj to pewnie jest tam środku. Poczekałam chwilę, spojrzałam na zegarek, wskazywał 15.30. O tej porze raczej powinien być sam. Zresztą nie po to zrobiłam to wszystko, żeby teraz siedzieć pod salą. Przekonałam się, podeszłam do drzwi i lekko zapukałam. Usłyszałam z drugiej strony lekkie 'proszę'. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam go. Nogi się pode mną ugięły, upadłam, a do oczu naleciały łzy. Widziałam mojego przyjaciela podłączonego pod kroplówkę, bladego jak duch. Kiedy weszłam zobaczyłam na jego twarzy zdziwienie i niedowierzanie.

Char - zapytał. - To ty?





Ahi nawet nie wiesz jak mi cię brakuje...

piątek, 28 sierpnia 2015

Apteka

To było o 8 wieczorem w czwartek 2 Września. Poszłam do apteki po leki dla mojego chorego chłopaka. Stałam w kolejce, byłam trzecia. Słuchałam mojej ulubionej muzyki na nowych słuchawkach. Lecz nie posłuchałam długo, ponieważ po chwili telefon padł. Kiedy chowałam go i słuchawki do torebki, mój wzrok przykuł mężczyzna, który właśnie wszedł do apteki.


Podszedł od razu do kasy, ale aptekarka odprawiła go na koniec kolejki. Wkurzony stanął za mną. Staliśmy tak jeszcze 3 minuty, aż kobieta na początku zapłaciła za zakupy i wyszła. Mężczyzna nie wytrzymał, krzyknął, że jeżeli natychmiast go nie obsłuży, on nie będzie się dłużej powstrzymywać. Aptekarka spojrzała tylko na niego i zaczęła obsługiwać kobietę przede mną. To go statecznie rozwścieczyło. Wyciągnął nóż i przyłożył mi go do gardła tak, że czułam to chłodne ostrze na mojej skórze. Było ono tak blisko, że nie mogłam nawet spróbować się uwolnić, walnąć napastnika, lub zrobić jakikolwiek ruch, gdyż gdybym to zrobiła nóż przeciął by tętnicę. Byłam przerażona zaczęłam krzyczeć i płakać. Aptekarka była sama, o tej godzinie poza nią nikogo z personelu już nie ma. Chciała zadzwonić na policje, ale mężczyzna wrzeszczał, że jeśli ktokolwiek wykona nagły ruch, a tym bardziej spróbuje wezwać pomoc nie tylko podetnie mi gardło, ale następnie zrobi to samo z resztą. Wszystkie bałyśmy się. Mężczyzna wciąż trzymając mnie w uścisku i nożem przy szyi podszedł do kasy. Krzyczał, by aptekarka dała mu w reklamówce, którą wyjął z kieszeni wszystkie pieniądze, strzykawki, leki na ból głowy, astmę, itp. Kiedy skończyła pakować, zabrał torbę i wciąż mnie trzymając udał się do wyjścia. Wypuścił mnie dopiero jak wyszliśmy. Upadałam przerażona na ziemię, a on sam uciekł do metra. Wszystko działo się tak szybko.


Był on wysoki ale strasznie się garbił, przez co wydawał się mieć 1,79. Miał włosy półdługie koloru czarnego. Fryzura wyglądała jakby dopiero co wstał z łóżka. Niektóre pasma lekko nachodziły na jego mocno podkrążone oczy, w których widać było obłęd. Ubrany był w luźne dżinsy i jakby przy duży biały T-shirt. Czuć było od niego specyficzny zapach jakby leków. Miał 24 lata. Był młodym mężczyzną.


 
Wieczorem o godzinie 23 w specjalnym wydaniu wiadomości był artykuł o niebezpiecznym zbiegłym ze szpitala psychiatrycznego. W zdjęciu tego człowieka rozpoznałam osobę, która napadła dziś na aptekę.